Dzień 1 - czwartek 08 czerwiec 2023.
Rano rześcy i wypoczęci wypiliśmy kawę i za dziesięć siódma byliśmy już na szlaku. W Kremenarosie chcieliśmy przybić pieczątkę, ale niestety jeszcze było zamknięte, za to ta w kasie biletowej była dostępna. Była też miła pani, jak się okazało żona ratownika GOPR i miłośniczka górski wypraw. Ela siłą odciągnęła mnie od rozmowy, bo spędziłbym tam pewnie z godzinę, a przecież przed nami jeszcze dwadzieścia kilka zaplanowanych kilometrów do przejścia. Tak więc niechętnie ruszyłem w kierunku Połoniny Caryńskiej. Podejście początkowo lekkie i łagodne przeszło w dosyć żmudne. Widoki mieliśmy średnie z powodu niskiego pułapu chmur i słabej widoczności. Duszne powietrze ochłodziło się i wędrówka była wcale przyjemna. Pustka, cisza i zieleń traw - trzeba było się nacieszyć, bo późnym porankiem turyści wyruszą ze swych kwater i zaburzą spokój natury.
W Brzegach Górnych zjadłem zapiekankę w budce i to chyba był jeden z większych błędów na szlaku. Miałem silne przeczucie, żeby zrezygnować z posiłku, niestety odmówiłem sobie tylko loda. Zapiekanka weszła bez problemu. Niestety szybko poczuła ochotę, żeby mnie opuścić tą samą drogą. Ból żołądka odebrał mi całkowicie siły na trudnym dosyć podejściu pod Połoninę Wetlińską i towarzyszył już do końca dnia.
Pomogła trochę Cola zakupiona w Chatce Puchatka za zawrotną sumę dziesięciu złotych (butelka 0,5l). Nie lubię narzekać publicznie, ale parę rzeczy muszę napisać. Żenujący całkowicie był brak wody w toalecie - nie można było nawet przemyć twarzy, czy umyć rąk. Ja rozumiem, że każdy chce zarobić, że w górach różnie bywa z wodą, że Bieszczady zaczynają przypominać trochę Tatry. Ale na litość boską żeby była woda w spłuczce a w kranie już nie. W nowo wyremontowanym schronie dla turystów? Naprawdę? Ja już nie mam zamiaru tam więcej wchodzić, starczy mi na całe życie, ale pamiętajcie - wody się tam nie uzupełni. Dowiedzieliśmy się, że nawet, że za wrzątek w tym “schronie” trzeba zapłacić. Myślę, że nazwę to powinni jednak zmienić, gdyż komercyjny charakter ośrodka nijak nie pasuje do legendarnego miejsca sprzed remontu. Odnowiwszy siły, ruszyliśmy w kierunku Osadzkiego Wierchu i Kalnicy. Trasa dobrze znana, bez trudności i niespodzianek. Najpierw fala - góra, dół, góra dół, do Smereka. Pogoda trochę się poprawiła. Potem kawałek stromego zejścia ze szczytu, dalej już łagodnie, przyjemnie. W Kalnicy niestety znowu zaczęło padać i pospieszny marsz do sklepu okupiliśmy mokrym odzieniem, jednak ciepły deszczyk był miłym orzeźwieniem po całodniowej wędrówce.
Link do zapisu trasy.
Komentarze
Prześlij komentarz