MSB - Dzień drugi czyli kudłate myśli na Kudłaczach.
Wierzbanowska Góra - kapliczka przy rezerwacie Gościbia
Tym razem to ja się wyspałem. Mrugnąłem czołówką na dobranoc rodzinie, a właściwie kolonii pająków mieszkających pod powałą, zapiąłem szczelnie śpiwór i tyle pamiętam. Budzik zadzwonił o 6:30. Pakowanie, szybkie śniadanie, obowiązkowa kawka i można ruszać na szlak. Na rozstajach przy szałasie stał wypasiony drogowskaz
, dzięki któremu wiedzieliśmy, że dzień będzie udany i nie zabłądzimy. Jeszcze tylko jedno tęskne spojrzenie wstecz na szałas i ruszamy, "bo kilometry się same nie zrobią".
Około dziewiątej trzydzieści byliśmy na Lubomirze. Nazwa szczytu pochodzi od nazwiska Kazimierza Lubomirskiego - ów książę ofiarował domek myśliwski i 10 ha lasu pod budowę obserwatorium astronomicznego. Wierzchołek jest całkowicie zalesiony, ale nieopodal z punktu widokowego można podziwiać wspaniałą panoramę. W czasie II Wojny Światowej pasmo Lubomira i Łysiny było miejscem stacjonowania partyzantów, przez co we wrześniu 1944 Niemcy spalili obserwatorium i pobliski budynek mieszkalny. Latem 2006 rozpoczęto budowę nowego, która trwała do szesnastego października 2007 roku. Lubomir jest zaliczany do Korony Gór Polski, jako najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego, co jest dosyć kontrowersyjne, bo naukowa regionalizacja Polski Jerzego Kondrackiego opisuje tą górę jako część Beskidu Wyspowego. Podchodząc na Lubomir mieliśmy nieodparte wrażenie, że dalej idziemy tym pasmem.
Piętnaście minut przed jedenastą zawędrowaliśmy do schroniska na Kudłaczach wybudowanego w latach 1990-91 (otwarcie 10 września), z inicjatywy PTTK Myślenice. Schronisko serwuje wspaniałe potrawy a na szczególną uwagę zasługuje krem z czosnku niedźwiedziego, który zamawiam za każdym razem kiedy tam jestem. Ukoronowaniem porannej wędrówki było oczywiście zimne piwo. Czasem podśmiechuję się, że w góry to ja idę głównie dla piwa w schroniskach. Nazwa Kudłacze pochodzi bodajże od nazwisk budowniczych. Do schroniska można podjechać samochodem, dlatego zawsze jest tu pełno ludzi. Tak było i tym razem. Nam to nie przeszkadzało, nie spotkaliśmy zbyt wielu osób po drodze, więc to miła odmiana. Przyznam się szczerze, że lubię siedzieć leniwie i obserwować jak inni miotają się, przeżywając swoje historie, rozterki. Jak opowiadają z ekspresją widoczną na całym obliczu o problemach, przeżyciach - o własnym wszechświecie, który kreują nieustannie. Smutne - nie widzą tego piękna, nie czują zapachów lasu, nie słyszą jak rzeczywistość stara im się przekazać, że to wszystko czego pragną i o czym śnią to tylko ułuda umysłu i echo wpajanych przez lata kłamliwych zasad społecznych. Zasad, które mają na celu pchać człowieka w bliżej nieokreślonym kierunku, ku wyimaginowanym nagrodom, tam gdzie rzekomo jest szczęście. Zasad, które służą do manipulacji, które zasłaniają nam piękno otaczającej rzeczywistości. Zasad skupiających się na "co powinienem mieć", "jaki powinienem być", "o czym powinienem myśleć". Życie jest tajemnicą i żadne uproszczenie wymyślone przez człowieka jej nie sprecyzuje, nie ujmie w ramy, bo zwyczajnie myśli są zbyt wąskie i zbyt ciasne, żeby tego dokonać. Tak więc siedzieliśmy, omawialiśmy z Darkiem różne tematy i przyłączyła się do nas młoda dziewczyna, również entuzjastka gór i tak się zaaferowała konwersacją, że zapomniała o chłopaku, który na nią czekał. Dla prawdziwie kochających góry rozmowy o wędrówkach szlakami takie są - pełne pasji, ciekawości, radości i poczucia, że jest się częścią czegoś wiecznego i monumentalnego. Są takie, że zapomina się o wszystkim co powszednie i narzucone przez otoczenie. Po miłej rozmowie niestety trzeba nam było opuścić to wspaniałe skłaniające do refleksji miejsce - bo "kilometry się same nie zrobią".

Trasa do Myślenic zróżnicowana, trochę po płaskim, trochę stromizn - szczególnie samo zejście do miasta. Po drodze spotkaliśmy gada wygrzewającego się na słońcu. Trzeba uważać - to my jesteśmy tu gośćmi. W samych Myślenicach asfaltoza. Nie wiem po co taka długa trasa utwardzaną drogą, być może kiedyś te tereny były bardziej dziewicze. Jedyny plus - to udało nam się znaleźć lokal, w którym jadłem najsmaczniejszą pizzę w życiu. Po obiedzie i krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej.

Szczerze mówiąc droga z Myślenic nie należy do najurokliwszych. Poza Lipką Myślenicką i Polaną Świętego Mikołaja głównie oglądaliśmy drzewa i kałuże. Pogoda przez cały dzień była słoneczna, ale bez upału. Początkowo jako koniec trasy i miejsce noclegowe wyznaczyłem okolice Sularzówki, ale teren był tak niegościnny i zarośnięty, że za namową Darka parliśmy przed siebie niczym Husaria. Pierwszą polanę (poza tymi prywatnymi) znaleźliśmy dopiero koło kapliczki w okolicach Rezerwatu Las Gościba, wydłużając trasę z 25 do ponad 31 kilometrów. Dwadzieścia minut po dziewiątej namiot był już rozbity a my gotowi do odpoczynku. Jeszcze tylko kropelka wiśniówki, parę tematów do omówienia i czas na sen.
































Komentarze
Prześlij komentarz