MSB - Dzień piąty i żar z nieba na Żarze.
Chatka pod Potrójną - Straconka Kościół
- A co tam - padło - śniadanie zjemy na Kocierzu. I w taki to oto sposób na szlaku byliśmy dwadzieścia po szóstej. "Kiełbaski i kawa" - zachęcało schronisko na Potrójnej.
- A gdzie tam - "kilometry się same nie zrobią" - idziemy.
- Restauracja zamknięta, do dziesiątej wydajemy śniadania dla gości" - rzekła, przypominająca śniętą królewnę, recepcjonistka w Hotelu Kocierz i tak pozornie nasz plan spełzł na niczym.
- Ale jak to? - rzuciłem tylko - przecież na drzwiach jest napisane, że czynne od dziewiątej.
Królewna spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem, bynajmniej nie jak na księcia a jakiegoś gnoma i rzekła z ikrą wielkanocnego karpia:
- Restauracja czynna od dziesiątej, teraz wydajemy śniadania dla gości.
Konsekwencja jej wypowiedzi oraz wyraz politowania i niesmaku, które naprzemiennie gościły na twarzy interlokutorki rozbroiły mnie bez reszty. Do dzisiaj mam dylemat czy bardziej zmęczyła ją odpowiedź na pytania, czy demonstracja niechęci wobec zakłócających mir tamtego przybytku kloszardów z plecakami. Z miną jakbym właśnie dostał wylewu podziękowałem uprzejmie, po czym dygnąłem i wyszedłem. Po prawdzie było za dziesięć ósma i w tym kontekście nie miało znaczenia, o której wydają śniadania dla plebsu, ale jakoś poczułem ogromną solidarność z tymi, co mogą przyjść tu za godzinę a i tak ich potraktują jak parweniuszy z plecakiem bo przecież to nie goście.
- A co tam - padło - śniadanie zjemy na Kocierzu. No i tak się stało. Nomen omen o dziewiątej. Nadmienić należy, że ów Kocierz Hotel&Spa (chyba to skrót od "spadajcie"), nie leży na Kocierzu i do samego Kocierza jest jeszcze kawałek.
Nazwa oznacza "legowisko rysia". Na szczycie nie było kotów, rysiów ani Ryśków. Była natomiast kawa i śniadanie w postaci żelek w dropsie, batonika i żelu energetycznego, bo zapasy się skończyły. No i dalej do przodu, bo "kilometry się same nie zrobią".
![]() |
| Mina "jakbym dostał wylewu" towarzyszyła mi jeszcze jakiś czas po rozmowie z Śniętą Królewną. |

Trasa jak dotąd była lekka i przyjemna, technicznie bez żadnych trudności - w sam raz na niedzielny, a w tym wypadku czwartkowy, spacerek. Szybko doszliśmy do Kiczery a potem na Żar. Tam udało nam się w końcu coś zjeść i napić zimnego piwa. No i oczywiście jeszcze telefon do mamy, z życzeniami w dniu jej święta.
Zejście z góry Żar jest dosyć strome. Żar lał się strumieniami z nieba, ale chłodził nas silny i na szczęście zimny wiatr. Zeszliśmy na wysokość 280 metrów, aby po przejściu Soły znowu piąć się w górę. Za mostem część drogi była zamknięta, ale udało nam się przemknąć pomiędzy piorunującymi spojrzeniami drogowców. Las i ostre podejście, ale siły są. Nie trzeba już się oszczędzać - to przecież ostatni dzień na MSB. Na nieczynne schronisko w okolicach Chrobaczej Łąki łypał monumentalny, stalowy krzyż. Jest tam też punkt widokowy i ławeczka na której chwile przysiedliśmy. Trzeba było napisać do Eli i omówić szczegóły powrotu. Po drodze mijaliśmy szereg kapliczek i krzyży. Przy samym zejściu do Straconki poznaliśmy Janka, wytrawnego hikera, który gorąco zachęcał nas do udziału w Chłoście Beskidzkiej i innych wyrypach. Rozmowa bardzo ciekawa i pouczająca. Jak się okazało Janek jest po siedemdziesiątce a potrafił by zawstydzić energią i pasją większość młodych, jakich znam. Staliśmy z nim prawie godzinę. Jeszcze tylko parę kilometrów, jeszcze wirtualne przybicie kropy, bo nie mogłem dosięgnąć na drogowskazie. Trasę zakończyliśmy po pięciu dniach o godzinie 17:40. Zostało tylko wznieść toast w podzięce za szczęśliwą drogę i z nadzieją na kolejne projekty. Szkocką kupił Darek, ja jakoś nie pomyślałem. W głowie już kluły się plany na następne wyprawy. Za dwa dni Tatry i projekt Babia - Pilsko. No i jeszcze może coś długodystansowego we wrześniu. Z tego miejsca chciałbym podziękować Dariuszowi za wspólnie przebyte kilometry - wszak same się nie zrobiły, a także Elżbiecie, która bezpiecznie i w komfortowych warunkach dostarczyła nas do Jaworzna. Eli nie udało się wygospodarować urlopu na tak długą wycieczkę, ale mam nadzieję, że przejdziemy wspólnie niejeden długi szlak. Bo krótkich już trochę przeszliśmy.
To był pierwszy kilkudniowy szlak w jednym kolorze, jakim miałem okazję iść. Większych trudności nie odnotowałem. Można by go zrobić szybciej - w trzy dni, może nawet na upartego w dwa. Tylko po co? Łupanie kilometrów i gonienie się z czasem kusi mnie, nie ukrywam. Może kiedyś wrócę tu , żeby przebiec go za jednym razem, może w przeciwnym kierunku... Póki co wolę się cieszyć górami bez pośpiechu. Szybkim krokiem jak najbardziej, ale w miejscach, w których jestem pierwszy raz wolę się nie spieszyć. Nie chcę przeoczyć wszystkich tych cudów które stworzyła natura. Czasem trzeba się zatrzymać, pomyśleć, podziwiać.
W każdym razie było łatwiej niż przewidywałem, mimo ciężkiego plecaka i braku doświadczenia w tego typu wyprawach. Polecam każdemu, kto nie boi się bliskiego kontaktu z przyrodą i surowych warunków, bo infrastruktura na szlaku miejscami nie istnieje.
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję za poświęcony czas.
Jednocześnie obiecuję więcej wypraw w przyszłości.
Dreamer.











































































Komentarze
Prześlij komentarz