Prislop, Banikov, Hruba Kopa, Tri Kopy, Smrek, Baraniec - Słowacka Orla Perć.

    Parking opuściliśmy piętnaście minut po szóstej. Po krótkim odcinku asfaltu skręciliśmy w las i zaczęła się magia. Przychmurzone niebo dodawało tajemniczości Ziarskiej Dolinie, soczysta zieleń, śpiew ptaków, szum strumyka i absolutny brak innych wędrowców potęgowały to wrażenie. Powoli wyłaniały się przed nami kolejne szczyty - Baraniec - geneza i cel naszej wyprawy, Prislop, Banikov. A chmury powoli ustępowały miejsca błękitowi. Już wtedy wiedziałem, że czeka nas cudowna wyprawa. Przed Ziarską Chatą niebieski szlak ponownie wraca na asfalt. W schronisku powoli budziło się życie. Zjedliśmy śniadanie i przeszliśmy na szlak zielony w kierunku Banikova. Słońce paliło niemiłosiernie i mozolny trawers zboczem Prislopa odbierał siły. Nie pomógł nawet cudowny wodospad i mijane strumyczki. Powietrze przypominało gorącą zupę pełną much, os i innych owadów, kłębiących się przy każdym postoju dłuższym niż kilka sekund. Wspaniałe widoki rekompensowały te drobne niedogodności, a w okolicach szczytu trochę powiało przyjemnym chłodem, który nam towarzyszył prawie przez całą grań. Po dotarciu na Banikov przeszliśmy na czerwony szlak - czyli "Słowacką Orlą Perć". 
W tamtym roku miałem okazję przejść Salatyny, Spaloną i Pachoła, teraz dane mi było kontynuować szlak, dzięki AriEllce, która jest inicjatorką, koordynatorką i szefową wypraw. Generalnie nie rozpisuję się za wiele o innych uczestnikach, ale nie mogę przemilczeć Jej wkładu. Chętnie dzieli się doświadczeniem i przede wszystkim planuje szlaki pod kątem możliwości grupy. I bijąc się w pierś - bez niej chodziłbym prywatnie wyłącznie po Beskidach, a Tatry jedynie z PTT Jaworzno. 
Dalsza część czerwonego szlaku nie jest typowa dla Zachodnich Tatr. Jeśli ktoś ma problemy z ekspozycją, albo poruszaniem się w skalistym terenie, to powinien się zastanowić przed dalszą wędrówką, gdyż zejść z trasy można dopiero przed Rohaczami w okolicy Smutnej Przełęczy. Nie mam porównania, bo na szlaku z łańcuchami i koniecznością wspinaczki po skałach byłem tylko raz w życiu, a widoczność wtedy rzadko przekraczała pięćdziesiąt metrów, ale z opinii wynikało, że szlak należy do trudnych. Ilość ludzi i ich swoboda poruszania tylko to potwierdzały. Po drodze piękne widoki. Trasa urozmaicona pod każdym względem. Możliwość wspinania się i delikatny dreszczyk emocji towarzyszyły nam, aż do wspomnianej Smutnej Przełęczy. Nie będę próbował opisywać szlaku ani wrażeń, bo w język człowieka jest zbyt ubogi i niedoskonały. Euforii, radości, wolności i harmonii z naturą nie da się wyrazić w żaden sposób. Majestat gór potrafi uświadomić, jak nikłe i wyimaginowane są ludzkie problemy, jak niewiele znaczy nasze życie, jak codziennie marnujemy czas w pogoni za niepotrzebnymi, zaprogramowanymi cywilizacyjnie celami, zamiast zacząć cieszyć się istnieniem, samoświadomością i cudownymi ludźmi, których - jeśli mamy odrobinę szczęścia, uważności i potrafimy spojrzeć poza swoje ego - możemy dostrzec na szlaku życia.
Omijając Rohacza Płaczliwego, zeszliśmy w kierunku Ziarskiej Chaty niebieskim szlakiem i tu się rozdzieliliśmy. Jarek, któremu doskwierało zmęczenie i ból kolan, udał się w kierunku parkingu, a AriElla i ja na Ziarską Przełęcz. Przecież został nam jeszcze cel dzisiejszej wędrówki - Baraniec - najwyższa góra zaplanowanej trasy. Mozolnie, acz sprawnie wspięliśmy się na 1917 metrów i dalej granią najpierw w kierunku Smreka a potem Barańca. Trasa była łatwa, w porównaniu do pokonanego odcinka, zróżnicowana pod względem wysokości a także warunków. Trawiastą grań przecinały co jakiś czas skaliste, wybijające się akcenty. Podejście na Baraniec robi wrażenie - potężne pokryte kamieniami i skałami strome zbocze góruje majestatycznie nad okolicznymi szczytami. Co ciekawe z dołu nie wygląda na tak wymagające. Na szczycie byliśmy około godziny szesnastej. Jeszcze tylko mozolna, kamienista droga pośród wybujałej kosówki, ocierającej kończyny przy praktycznie każdym kroku. Jeszcze strome zejście zboczem pośród majestatycznych drzew i wszechobecnego pyłu, oblepiającego spocone ciało. I można było wziąć ożywczą kąpiel w lodowatym strumieniu przy parkingu. Na dole byliśmy około godziny osiemnastej trzydzieści. To chyba najpiękniejsza i najbardziej ekscytująca trasa jaką dane mi było dotąd przejść. Mnóstwo radości i wrażeń. Polecam z całego serca.



A poniżej zdjęcia autorstwa AriEllki:


Komentarze

Popularne posty