Wrota Chałubińskiego, Szpiglas, D5S

 Szlak na Wrota Chałubińskiego nie powinien sprawić większej trudności. Jest wymagający kondycyjnie i zwieńczony stromym podejściem, aczkolwiek technicznie do przejścia dla każdego. Rozpoczęliśmy tradycyjnie od Palenicy Białczańskiej, płynąc ceprostradą wśród różnej maści i nacji turystów. Pogoda piękna, ale tłok, harmider oraz nawierzchnia mineralno-asfaltowa (piszę tak, ponieważ zwrócono mi uwagę, że określenie "asfalt" nie jest poprawną formą przy opisywaniu nawierzchni bitumicznej) przysłaniały walory krajobrazowe. W schronisku nad Morskim Okiem ludzi było co niemiara, udało nam się natomiast zrobić sesję zdjęciową Orzechówce Zwyczajnej, żywo zainteresowanej ciastkami Sylwii. Po krótkim postoju i zebraniu grupy ruszyliśmy żółtym w stronę Wrót, praktycznie można rzec, że właściwy szlak rozpoczyna się od tego momentu. W miarę oddalania się od schroniska gwar ustępował miejsca ciszy. W miarę nabierania wysokości odsłaniały się coraz to wspanialsze pejzaże. Panorama była tak imponująca przez całą drogę, że właściwie widok z samych Wrót Chałubińskiego nie robił już na mnie większego wrażenia.



Obecnie szlak kończy się ślepo, kiedyś biegł dalej, na stronę słowacką. Można dostrzec mocno zniszczoną już ścieżkę. Przed nami dzisiaj jeszcze Szpiglas. Chociaż kusi, by wspiąć się granią z Wrót, ten szlak też jest nieczynny i dodatkowo zabezpieczony taśmą przez służby TPNu. Choć serce boli, musimy z powrotem zejść do Doliny za Mnichem. Szlak na Szpiglasowy Wierch trawersuje zbocze i wymaga odrobiny wysiłku, pod koniec dopiero można się trochę powspinać, jeśli ktoś ma ochotę, albo przejść spokojnie ścieżką. Na szczycie zdjęcie i toast. Za góry, za nas, za powoli zawiązującą się grupę ludzi, których łączy miłość do gór. Nie chwilowe zauroczenie, nie zryw gorącokrwistych nastolatków pragnących jedynie zaspokoić ciekawość, ale prawdziwe, stałe uczucie. Schodzimy powoli ku Dolinie Pięciu Stawów. Tutaj jest ciekawiej, trudniejszy teren ubezpieczony łańcuchami, refleksy słońca, odbijające się od lazurowej tafli, kłębiące się chmury. Tatry są niesamowite, dzikie i zmienne niczym królowa Amazonek. Rozkosz i satysfakcja przeplata się z bólem i potem. Dają niesamowicie wiele, ale też trzeba się poświęcić, porzucić wygodę, oddać się bez reszty, zapomnieć o cywilizacji i pragnieniach. Wtedy jest spokój, cisza i jedność z przyrodą.





W schronisku było tłoczno. A na zewnątrz wiatr i szybko spadająca temperatura. Postanowiliśmy spać wewnątrz. Zabawna historia, w czasie rozmowy z panią, która nas rejestrowała dowiedziałem się, że Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, którego jestem członkiem, nie istnieje i jedyną organizacją skupiającą ludzi gór jest PTTK. Zadziwiające, bo początkiem czerwca miałem okazję uczestniczyć w Walnym Zgromadzeniu Delegatów PTT i to w siedzibie TPN i nikt nie mówił o zakończeniu działalności. Cóż, tak mnie to rozbawiło, że nie miałem już siły wyprowadzać pani z błędu. Drugą, zaskakującą rzeczą był absolutnie nonszalancki brak kontroli nad ilością nocujących ludzi. Ja nie mam wymagań i spanie na glebie cenię bardziej niż noclegi w pościeli, ale perspektywa taktycznej walki o miejsce, bo nie dla wszystkich wystarczy podłogi, albo spanie na zewnątrz i obie opcje za jedyne pięćdziesiąt nowych polskich złociszy to chyba przesada. Może dramatyzuję - przecież wspomnienia są bezcenne. Pozostaje jednak niesmak, zwłaszcza w kontekście uśmiercenia historycznie pierwszej organizacji skupiającej miłośników Tatr. Nam akurat udało się przespać wewnątrz, ale dla części osób zabrakło miejsca, a warunki były naprawdę ekstremalne.

Ciąg dalszy w kolejnym wpisie.


Komentarze

Popularne posty