Rysy z PTT Jaworzno
Na parkingu byliśmy po godzinie siódmej rano. Słonko świeciło zachęcająco, ptaszki ćwiczyły najlepsze sobotnie trele, śmierdzące korowody fasiągów jeszcze gdzieś mitrężyły czas, a i turystów było jakby mniej. Ruszyłem z kopyta, bo ekscytacja dodawała sił - wszak przede mną wejście na najwyższy szczyt Polski. Po kilku kilometrach kroku dotrzymywała mi tylko Dana. Szybko dotarliśmy nad Morskie Oko. Zdjęcie panoramy i w dół, nad jezioro. Zmierzaliśmy w stronę Czarnego Stawu. Po jakimś czasie szlak prowadził w górę. Miejscami dość stromo, ale czułem moc w mięśniach i głowie. Bez wysiłku, bez zadyszki. Po niecałych dwóch godzinach doszliśmy nad Czarny Staw pod Rysami.
![]() |
| Fot. - Sylwia. |
Kierowaliśmy się w stronę Chaty pod Rysami. Tam posiłek, zimne piwko i po krótkim odpoczynku dalej na dół. Schodziłem z żoną, Moniką, Marzenką i Mariuszem. Tempo szybkie, można nawet rzec, że odcinkami zbiegamy. Ela zawsze była szybsza przy zejściach, lepsza kondycyjnie. Teraz mniej chodzi. Studia, zmiana pracy, życie nie zawsze sprzyja. Zastanawiam się jak rodzina wytrzymuje moje ostatnie fanaberie. Częste weekendowe wyjazdy, poranne bieganie, rozkojarzenie - bo ciągle myślę o górach. Plażowanie, zwiedzanie i hotele - to nie dla mnie. Wolę namiot albo nawet glebę w schronisku. Wolę deszcz na Rysach niż najlepszą pogodę nad ciepłym morzem. Plitwickie jeziora mnie znudziły bardziej niż bieganie po lesie w Ciężkowicach.
Chwile ciszy i milczenia przeplataliśmy rozmowami o górach, o wycieczce, o planach, o biegach ultra. Czas mijał przyjemnie Pogoda się poprawiła i nawet mogłem popełnić kilka ciekawych zdjęć. Ogólnie wycieczkę uważam za udaną. Nie chodzę w góry dla widoków, owszem potrafią okrasić trasę, ale jak wielokrotnie już wspominałem lubię chodzić. Wysiłek i wylany pot oraz ciągłe przesuwanie granic możliwości napędzają mnie i pchają do przodu. Może przyjdzie kiedyś taki dzień, że powiem - koniec, to bez sensu. Wchodzenie i schodzenie, po co to robić. Ale póki co, jestem bardzo daleki od takich stwierdzeń. W głowie mam kolejne wyprawy, szlaki, cele. Nie pytam ludzi w moim otoczeniu co o tym sądzą - boję się usłyszeć co mają do powiedzenia na temat zmian, jakie we mnie zachodzą. Patrzę przed siebie, ufny, że znowu tu wrócę - podziwiać majestatyczne turnie, biec skalną granią, spoglądać w kilkusetmetrową przepaść pod stopami, wspinać się, muskając opuszkami lodowatą szorstką skałę. A czasem zwyczajnie iść we mgle, tłumiącej dźwięki, spowijającej świat dookoła białym, wilgotnym całunem. Wszystko ma swój urok, wszystko ma swój czas. Trzeba docenić deszcz, zimno i inne nielubiane na szlaku okoliczności. Powitać z uśmiechem, niczym najlepszego, dawno nie widzianego przyjaciela, zaakceptować, przytulić do serca. Bo nie mamy wpływu na nic w życiu a akceptacja rzeczywistości to jedyna forma walki z szaleństwem, które zaszczepia w nas społeczeństwo.











































Komentarze
Prześlij komentarz