Turbacz

 


Miał być Krywań, ale prognozy wymusiły weryfikację planów. Analiza serwisów pogodowych skierowała nas w stronę Gorców. Ostateczną decyzję podjęła Ela i słusznie. Dynamika zjawisk pogodowych, jakie miały miejsce w Tatrach, stwarzała zagrożenie dla zdrowia a nawet życia. Nas również nie ominął deszcz, ale ilość opadów nijak się miała do tego, co spotkało turystów na Podhalu.

Nie było mi przykro. Ostatnie wyprawy stale podnosiły poprzeczkę a przecież nie można w nieskończoność maksymalizować bodźców. Właściwie z większych celi szlakowych zostało tylko Kościelec, kilka szczytów na Słowacji oraz przejście Grani Rohaczy w całości (od Salatynów do Wołowca) i Orla Perć. A potem co? Coraz bardziej wciągają mnie też moje plany biegowe, a ilość pokonywanych w ten sposób kilometrów zbliża się już do pięćdziesięciu tygodniowo, co w połączeniu z blisko trzydziestokilometrowymi trasami w Tatrach, co weekend, generuje dosyć duże obciążenie dla niewytrenowanego organizmu, który dotąd głównie mitrężył czas przed monitorem. Zaczynam też obserwować u siebie zjawisko habituacji. Trasy, które dostarczały mi dotąd niezapomnianych emocji, litrów potu, wzniesienia, które kiedyś odbierały oddech i powodowały mroczki przed oczami teraz pokonuję bez większego trudu, ale też bez większych emocji. Ekspozycja na piękno natury powoduje mniej zachwytów niż dotąd. I jest to zupełnie normalne zjawisko. Proces przyzwyczajania jest częścią natury ludzkiej, pozwala nam adaptować się do trudniejszych warunków środowiska, coraz intensywniejszych bodźców, wykonywać coraz trudniejsze dla psychiki czynności. Habituacja jest pożyteczna, ale też wywołuje znudzenie i może odbierać te drobne, a nawet większe przyjemności. Nie kategoryzuje czynników, zobojętnia nas na te pożądane, jak również negatywne okoliczności i sytuacje. I tak powoli coś co nas kiedyś fascynowało staje się zwyczajne a nawet do bólu nudne. Mając świadomość tych procesów z radością udałem się w niższe góry. Zalesione, ciche, prawie puste. W pogoni za wrażeniami i realizowaniem celów zapomniałem już co to znaczy spokojny marsz, bez sprawdzania czasu, bez większego wysiłku, za to z czystą radością wędrowania. Oprócz ograniczania bodźców ważny w tej wycieczce był lekki rekonesans tej części GSB. W przyszłym roku planuję przejść ten szlak i jestem cały czas na etapie zbierania informacji o infrastrukturze. 



































Wyruszyliśmy z Rabki, czarnym szlakiem, łączącym się po kilku kilometrach z wspomnianym już czerwonym. Po drodze na szczyt minęliśmy dwa schroniska, ale bufety jeszcze były nieczynne. Jako, że mieliśmy własny prowiant, nie stanowiło to większego problemu. Spodziewałem się dużej ilości błota i ogromnych kałuż, ale pomimo opadów dzień wcześniej, droga była sucha jak wczorajsze pieczywo z Biedronki. Na szczycie zameldowaliśmy się po niespełna czterech godzinach. Sesja zdjęciowa i kolej na zimne piwo Turbacz, produkowane specjalnie dla schroniska. Słonko przyjemnie grzało, rozmawiało się miło i wesoło - w ten sposób krótki odpoczynek wyniósł prawie dwie godziny. Brak konkretnego planu zapewniał luz i relaks jakiego ostatnio rzadko doświadczam. Niestety znad Tatr zaczęły dobiegać nas niepokojące odgłosy burzy i trzeba było się ewakuować w stronę parkingu. 



Droga powrotna w miarę kilometrów stawała się coraz mniej przyjemna. Pociemniało od ołowianych chmur, spadła też temperatura. W okolicy Maciejowej wiatr zaczął przypominać ten z ostatniej wycieczki na Bystrą, tylko zamiast mgły unosił tumany kurzu. Ludzie pospiesznie opuszczali miejsca piknikowe na rzecz bezpiecznego schroniska. My postanowiliśmy iść dalej - ta burze to nie godzinny wiosenny kaprys przyrody. Zapowiadała się długotrwała obfita ulewa. Po chwili pierwsze krople spadły na suchą ścieżkę, a odgłosy piorunów, chociaż w sporej odległości, podkręcały atmosferę. Na szczęście do parkingu zostały niespełna dwa kilometry. Udało się uciec przed nawałnicą a ciepły, niezbyt intensywnie padający deszczyk urozmaicił jedynie ciekawą sobotnią wycieczkę. 










Komentarze

Popularne posty