Východná Vysoká
Tym razem wybraliśmy się na słowacką stronę Tatr. Wycieczkę organizowało PTT Jaworzno. Ruszyliśmy z Łysej Polany w kierunku Polskiego Grzebienia. Od samego początku towarzyszyły nam imponujące widoki na pobliskie łańcuchy górskie. Słońce cudownie grzało, a pierwsze kilka kilometrów po płaskim pozwalało rozgrzać mięśnie przed czekającym nas wysiłkiem.
Zaraz za Polaną Pod Wysoką, po około dziewięciu kilometrach, szlak stawał się coraz bardziej stromy. Szybko nabieraliśmy wysokości. Po jakimś czasie pogoda się pogorszyła i zaczęło padać. Ciężkie obfite krople chłodziły rozgrzane mięśnie, szło się całkiem przyjemnie. Nie założyłem peleryny przeciwdeszczowej, może przez to, że nie zabrałem. W okolicy Jeziora Litworowego zrobiliśmy postój, by poczekać na resztę grupy. Wykorzystaliśmy go na uzupełnienie zapasów energii i sfotografowanie pięknych grani dokoła oraz samego jeziora, które kolorem przypominało te słynne Plitwickie.
Ostatni etap wspinaczki na Polski Grzebień to schody wykonane z drewnianych bali. Przyznam, że szczególnie mi przypadły do gustu, to miła odmiana po kilkugodzinnym skakaniu z kamienia na kamień. Jak to ostatnio bywa na naszych wypadach, wszystko dookoła przysłoniły niskie chmury, ale niezrażeni tym faktem, energicznym krokiem udaliśmy się w kierunku podejścia na Małą Wysoką - cel dzisiejszego wędrowania.
Początek podejścia to trochę wspinaczki po skałach, ale niezbyt trudnych technicznie. Potem już tylko żmudna droga ku górze, po sypkim materiale, ale warto uronić kilka kropel potu dla widoków ze szczytu. Już w połowie trasy wiatr zaczął rozganiać chmury. W końcowej partii szczytu niebo było już w miarę czyste. Znowu dopisało szczęście. Droga w obie strony, z Polskiego Grzebienia, zajęła nam niecałą godzinę, więc można wziąć poprawki na czas podawany na drogowskazach.
Pozostało nam już tylko zejść do Śląskiego Domu, by po szybkim odpoczynku i tradycyjnym piwie, skierować się szybko w stronę Tatrańskiej Polianki, gdyż zaczęło padać, grzmieć i błyskać się niemiłosiernie. Wiadomo przecież, że Thor lubi sobie poużywać w górach i czasem takie sytuacje bywają niepotrzebnie stresujące. Potem jeszcze tylko godzina koczowania na stacji kolejowej, gdzie chroniliśmy się przed ulewą, bo często kierowcy busów lubią chadzać swoimi ścieżkami i gubią się na górskich, krętych drogach.
W czasie drogi szedłem przez większość czasu w ciszy, co mi się niezwykle rzadko zdarza, ale też było o czym myśleć. Letni sezon wyjazdów w Tatry powoli dobiega końca - coraz krótszy dzień utrudnia realizację bardziej ambitnych projektów. To już też chyba ostatnia wycieczka z Polskim Towarzystwem Tatrzańskim w tym roku. Zbliża się jesień a ja chciałbym skupić się trochę na prywatnych planach biegowych, bo to dobry czas na budowanie wytrzymałości. Ekipę Szczytu Marzeń, jeśli wszechświat pozwoli, czeka jeszcze przejście grani Rohaczy - od Brestowej do Wołowca - takie małe uwieńczenie tatrzańskich wycieczek i czterodniowe wędrowanie po Bieszczadach oraz pewnie kilka wycieczek po Beskidach, jeśli ktoś będzie mi chciał towarzyszyć w mniej ambitnym terenie. Potem przyjdzie czas na refleksje i planowanie przyszłego roku. Być może uda się dopiąć projekt GSB, wstępnie planowany na ósmego czerwca i Orlą Perć, z przejścia której musieliśmy zrezygnować, bo z powodu deszczów wszystkie plany sierpniowe uległy przesunięciu. Szczerze też zastanawiam się co dalej z prowadzeniem tego pamiętnika, bo blogiem go nie nazwę. Zajmuje mi czas, którego ostatnio mam coraz mniej, a doba niestety nie jest z gumy i coraz bardziej zastanawiam się nad celowością przelewania tutaj moich skąd inąd pokręconych przemyśleń. Co życie przyniesie zobaczymy. Póki co czekam niecierpliwie na Rohacką grań, której fragmenty mam za sobą, a kusi mnie przejście jej w całości.




























































Komentarze
Prześlij komentarz