Biskupia Kopa - meandry świadomości.
Powrót po zimowym niedosycie - z powodu trudnych warunków nie udało się nam ukończyć trasy. Bywa. Tym razem mieliśmy wymarzoną pogodę, szarość chmur i mgły zastąpiły zieleń drzew i lazuryt nieba. Ciekawym doświadczeniem jest przejście tej samej trasy w różnych porach roku. Tutaj zaskoczyły mnie piękne rozległe widoki, dzikość przyrody i ciekawe formacje skalne, zwłaszcza w początkowym etapie. Słonko więc sobie grzało, a my spokojnie maszerowaliśmy w kierunku pierwszego szczytu - Příčný vrch.
Zaskakujące jak istotne w naszym życiu jest skupienie na chwili teraźniejszej. To nie dumne frazesy z filozofii Zen. Wystarczy przecież chwila nieuwagi, zamyślenie, skupienie na wspomnieniach, ludzki umysł tak lubi lawirować po swoich zakamarkach, wspominać, skarżyć się, żalić. Innym razem wpada w euforię i samouwielbienie. A wystarczy przecież niewielkie przesunięcie w czasie i możemy przegapić ważny znak, miejsce gdzie należy zmienić kierunek drogi, podejście do rzeczywistości, a nawet zmianę jakiegoś przekonania. I wtedy błądzimy. Ktoś za nami biegnie, krzyczy, lecz albo go nie zauważamy, albo po prostu nie chcemy zauważyć. Upojeni śladami przeszłości, odurzeni historiami, minionymi okolicznościami, może jakimś skojarzeniem, które rozpoczyna gonitwę myśli. Przecież to ja mam rację, to ja idę w dobrym kierunku, to ja jestem centrum wszystkiego. I brniemy dalej, może czasem coś za plecami, z tyłu głowy, może jakaś natrętna myśl szepcą - pomyliłeś drogę. Ale przecież my się nie mylimy. Problemem jednak nadal jest brak uważności. Bo nawet nadkładając kilometrów, możemy przeżyć coś ciekawego, zobaczyć niepowtarzalne zjawisko, zmienić jakiś stary zatwardziały nawyk. Tylko w końcu musimy się obudzić, uświadomić sobie gdzie jesteśmy, dokąd zmierzamy i czego tak naprawdę pragniemy. Czego chcemy doświadczać za kilka kroków, kilometrów, za kilka szlaków. Bez świadomości otoczenia można wędrować, ale nie jest to mądra eskapada. Bez świadomości możemy żyć, ale nie jest to nasze życie. I nie chodzi tu o warunki - mgłę, ulewę czy śnieżycę. One owszem, ograniczają pole widzenia, przeszkadzają w wytyczaniu marszruty, ale zawsze przemijają, wychodzi słońce, robi się ciepło i widać kopuły Śnieżki na horyzoncie. Mam tu bardziej na myśli świadomość samej mgły czy innych warunków pogodowych, a innym razem świadomość różnych zjawisk dookoła, bo przy cudownej pogodzie można też mieć ślepą uwagę i skupiać się tylko na swoich wysnutych historiach bądź obawach o przyszłość i zupełnie przegapić tą cudowną bielącą się szczytem Śnieżkę w tle.
Produkowane historie, mimo iż dawno zakończone, pochłaniają nas bez reszty. Znowu przeżywamy ból, utratę czegoś, krzywdzące sytuacje, tęsknotę i melancholię. Czasem też euforię, radość, szczęście. Ale to tylko dwie strony jednej monety. Tak naprawdę to nasz nastrój decyduje czy koncentrujemy się na awersie czy rewersie przeszłości. I mimo, że statystycznie wolimy te przyjemne myśli, to z punktu widzenia świadomości preferencje nie mają większego znaczenia. To tylko aktualne chciejstwo naszego ego. Mózg czy to oblepiony szarą breją, czy różową watą cukrową myśli, zawsze pozostanie w okowach. A przyszłość? Ona jest stale niepewna, pełna ciemnych zaułków, gdzie czyhają złodzieje, a nawet mordercy. Tam spotykają nas złe wydarzenia,
które musimy przewidzieć i zneutralizować. Tą prekognicją wypełniamy chwile, w których akurat nie roztrząsamy minionych wydarzeń. Tak nam mija podróż. Nie widzimy drogowskazów, nie cieszymy się słońcem, nie
dostrzegamy Śnieżki w oddali. Najsmutniejsze jest, że taką mamy wrodzoną naturę. Nasze umysły lubią mielić i przetwarzać bez końca te same dane, oczekując innego wyniku, albo wymyślać scenariusze, które nigdy się nie spełnią. Tracimy niepotrzebnie energię, produkujemy lęki, zajmujemy się zgoła nieistotnymi tematami. Egoistyczne myśli nie pozwalają cieszyć się tym jedynym co mamy i czego nie można nam odebrać - chwilą obecną. Tu i teraz nie ma problemów, nie ma oczekiwań, nie ma obaw. Jest tylko spokój istnienia. I tak szliśmy sobie w kierunku Biskupiej Kopy. Niektórzy błądzili inni szli zamyśleni. A ja zastanawiałem się nad analogią wędrówki po górach i tej przez życie. Czasami idąc świadomym, by po chwili zatonąć w niespokojnych splotach tworów umysłu.
Tuż przed samym szczytem mogliśmy podziwiać okolicę z kamienistej wieży widokowej z ruchomymi, bo niestabilnymi schodami. W marcu poza czubkami okolicznych drzew widać stąd było jedynie mleko mgieł na horyzoncie. Trasa zalesiona, ale ilość punktów, skąd możemy zrobić cudowne zdjęcia, bądź zachwycić się okolicą, jest imponująca. Po drodze, co jakiś czas trafialiśmy na dziury i zapadliska - pozostałości po kopalniach. Końcowy etap był dosyć płaski, szybkim krokiem doszliśmy do Pricnego - pierwszego z dwóch szczytów dzisiejszej eskapady. Postanowiliśmy usiąść na słonecznej polance, zjeść coś i poczekać na resztę grupy Grzegorz Travel.
Trochę poniżej szczytu, na lewo, kolejne miejsce widokowe - Hornicke Skaly. Warto wspiąć się i rzucić jeszcze raz okiem na przebytą drogę. Potem już tylko w dół, lasem, niezbyt stromo, aż do drogi nr 445. Tam zmieniliśmy kolor szlaku na zielony. Droga wznosiła się i meandrowała między okolicznymi polami. I znowu cudowne pejzaże, widok na Hermanowice a po przeciwnej stronie Biskupia Kopa, z charakterystyczną wieżą.
Po drodze mijaliśmy fantazyjnie zniszczone siłami natury drzewa. Wszystko przemija - krzyczały uschnięte wyszczerbione kikuty pni. Jakiż to kontrast z budzącą się do życia przyrodą, z zieleniącymi się liśćmi, śpiewem ptaków i brzęczeniem owadów. Świat pełen jest sprzeczności.
Szlak na szczyt jest zróżnicowany, po drodze pokonaliśmy dwa większe wzniesienia i szereg pomniejszych, nie sprawiły jednak kłopotów. Ot pagórki. Trafiliśmy na bieg 3x Biskupia Kopa. Zawodnicy mozolili się walcząc ze słabościami i bólem mięśni, a my leniwie podchodziliśmy, nieuchronnie zbliżając się do końca trasy.
Na szczycie udało się spotkać ‘Złomka’ a pod wieżą skosztować wspaniałego czeskiego piwa. O cenie wspomnę tylko tyle, że u nas w markecie jest dużo drożej. Potem jeszcze pamiątkowe zdjęcie, krótki pobyt w schronisku i znowu szok cenowy, tym razem z negatywnym wydzwiękiem. Widać Polaków stać na trzykrotnie wyższe ceny, o czym świadczyła ilość chętnych na mierne napoje i zimne, choć odgrzewane w mikrofalówce jedzenie. Zdecydowanie nie polecam. Droga w dół, do busa minęła szybko na rozmowach o górach, biegach górskich, diecie sportowca i planach na ten sezon. Nie czułem żalu, bo już w myślach miałem dwudniową wycieczkę planowaną na weekend majowy
















































































Komentarze
Prześlij komentarz